4 lip 2012

Rozdział 1

-Harry-szepnęłam wchodząc do Pokoju Wspólnego Gryfonów znajdującego się na siódmy piętrze tuż za portretem Grubej Damy-Obiecaj, że wszystko co usłyszysz podczas kolacji, nie sprawi, że przestaniemy się przyjaźnić-wpatrywałam się uważnie w mojego przyjaciela. Wyglądał inaczej niż zwykle to znaczy włosy miał bardziej rozczochrane, a pomięte ubrania i wściekłe spojrzenie były dowodem na nie przespane noce.
-Hermiono, ale..-nie wiedział co powiedzieć.
-Harry, błagam, obiecaj!-szepnęłam podnosząc nieco głos.
-Obiecuję-rzekł nie pewnie a ja pod wpływem impulsu przytuliłam go i pobiegłam do swojego dormitorium.
W pośpiechu zaczęłam szukać potrzebnych mi rzeczy, ale jak na złość nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Byłam zrozpaczona tym faktem zwłaszcza, że za niecałą godzinę-jak wynikało z listu-mieli się pojawić. Przeszukałam dosłownie wszystko-nawet rzeczy współlokatorek, które i tak walały się po całym dormitorium-aż w końcu dostałam objawienia i skapnęłam się, że nie sprawdziłam jednego miejsca.
Podeszłam chwiejnym krokiem do mojego kufra i wypakowałam z niego wszystko. Opukałam jego dno a kiedy w końcu usłyszałam głuchy dźwięk, szepnęłam "aperire" co po łacinie znaczy 'otwórz' dzięki czemu ukazało mi się drugie dno. W środku było dużo rzeczy, ale najważniejsze z nich spakowałam wcześniej do pudełka, które wyjęłam drżącymi rękoma. Uniosłam delikatnie nad dnem rękę i szepnęłam "monstrare" [pokaż się]. Drugie dno zniknęło a za pomocą różdżki spakowałam ponownie kufer. Nikt nie wiedział o mojej skrytce, przez co wszystkie sekrety były bezpieczne a przyznaję, że miałam ich sporo.
Uniosłam pokrywę pudła a moim oczom ukazała się błyszcząca tkanina, coś co przypominało bandaż, sandały i dwa medaliony.
-Nie sądziłam, że tak szybko to ubiorę-szepnęłam ledwo słyszalnie i wyciągnęłam tkaninę, która okazała się być kremową tuniką wyszywaną złotymi nićmi w elfickie wzory. Wzięłam także pozostałe rzeczy, wstałam z podłogi i położyłam je na komodzie. Rozebrałam się i ubrania położyłam na łóżku. Ściągnęłam stanik i piersi owinęłam bandażo-podobnym-czymś. Spięłam ten materiał szpilkami. Sięgnęłam po tunikę i delikatnie ją pogłaskałam po czym założyłam. Sandały również. Do ręki wzięłam jeden z medalionów. Wyglądał on pięknie i był dwustronny- z jednej miał wyryte słońce a z drugiej księżyc. Założyłam go na szyję i poczułam jak moc uderza moje ciało. Było to nieziemskie uczucie, nie do opisania. Wzięłam drugi medalion i ściągnęłam go z łańcuszka. Szepnęłam "transformare" i rozbłysł oślepiającym blaskiem. Poczułam jak jego kształt się wydłuża. W dłoni zamiast medalionu trzymałam laskę zakończoną uchwytem w którym znajdował się wielki kamień, którego blask raz jaśniał a raz ciemniał.
-Ach..-westchnęłam.-Harry mnie zabije za to, że kłamałam przez tyle lat-zaśmiałam się gorzko.
Ale zacznijmy od początku.
       
   ..:: Kilka miesięcy wcześniej,  15 sierpnia 2011 roku ::..

-Mamoo!-jęknęłam widząc bluzkę jaką chciała mi kupić. Wyglądała wprost koszmarnie, żywcem wyjęta z moich koszmarów. Była różowa, z dekoltem do pępka lub dalej, obszyta cekinami wzdłuż i wszerz.-To nie mój styl..-westchnęłam.
-Ale przecież innym dziewczynom się takie bluzki podobają!-obstawała przy swoim. Wyglądała śmiesznie jako kobieta po czterdziestce. Ale im śmieszniejsza była, tym lepiej wczuwała się w swoją rolę.
Tak naprawdę Alisson, która udawała moją matkę Elizabeth, miała nieco ponad 20 lat i zdecydowanie różniła się od mojej matki, nie tylko wyglądem ale też i zachowaniem.
W moich wyblakłych wspomnieniach, moja matka była spokojną ale za to energiczną brunetką a Alisson taka nie jest. Ona jest bardzo porywcza i nie ma szans aby usiedziała w miejscu dłużej niż godzinę. Lubi żartować i dokuczać innym. No i jest ruda.
Alisson za pomocą kilku zaklęć i udoskonalonego Eliksiru Wielosokowego udaje moją matkę odkąd skończyłam jedenaście lat.
Moi prawdziwi rodzice nie żyją. Zarówno Alisson jak i jej brat Alex udają ich nie tylko po to aby zachować pozory grzecznej dziewczynki z mugolskiego domu pełnego miłości, ale też po to aby uchronić naszą wyspę przed zagładą. Ale o miejscu skąd pochodzimy dopiero później.
Prawdziwych rodziców straciłam wcześnie. Miałam może z pięć, sześć lat kiedy umarli. Oczywiście nie w sposób naturalny. Ludzie mnie podobni żyją więcej niż 100 lat. Oni nie byli mugolami, to pewne.Byli wyjątkowi. Ich śmierć sprawiła że stałam się nieznośna. Moje nianie wytrzymywały ze mną najdłużej miesiąc, potem składały rezygnację. Byłam piekielnym dzieckiem. Aż nie skończyłam 11 lat. Wtedy poznałam szczególne osoby w moim życiu. Alisson i Alex. Tak się nazywali. Ci bliźniacy mieli z 17 lat kiedy podjęli się opieki nade mną.  Z początku było ciężko. Robiłam wszystko aby uprzykrzyć im życie. Jednak to zmieniło się kiedy podsłuchałam rozmowę zastępcy moich rodziców z jakąś ważną osobistością. Cała ta rozmowa zmieniła mój światopogląd i można śmiało rzec że przyczyniła się do stworzenia mojego dobrego alter ego. Nie to żebym była potworem czy coś, ale moje prawdziwe ja zdecydowanie różni się od tej Hermiony jaką jestem w Hogwarcie.
-Ale ja nie jestem taka jak inne!-mówiłyśmy podniesionymi głosami tylko po to aby urządzić małe przedstawienie. Tak z nudów.-Ta jest bardziej w moim stylu-uśmiechnęłam się na widok czarnej bluzki na ramiączka z małymi ćwiekami.
-Nie podoba mi się-Alisson vel Elizabeth skrzywiła się na jej widok.
-Ale ważne, że mi się podoba.
Wybrałyśmy się na zakupy, gdyż większość moich ciuchów zrobiła się za mała. Kupiłyśmy już mnóstwo ubrań, ale żeby moja szafa odzyskała dawny rozmiar potrzeba ich jeszcze z kilka. Najwięcej było butów i poprzecieranych jeansów. O pieniądze  nie musiałam się martwić - miałam ich wystarczająco dużo aby pozwolić sobie jeszcze na nową gitarę. Tak, gram na elektrycznej, o czym Harry i Ron na razie nie wiedzą.
-Kupię ci ją, ale weźmiemy jeszcze tą różową. A nuż ci się kiedyś przyda-westchnęłam słysząc to zdanie.
-Dobraa-jęknęłam zrezygnowana i powlokłam się do kasy.Zapłaciłyśmy za zakupy i poszłyśmy w stronę auta. W środku siedział Alex, który najwyraźniej spał czemu się nie dziwiłam. Nie lubię robić zakupów a jak już to konkretne tylko po to aby później nie musieć na dłuższy czas odwiedzać sklepów.
-Wstawaj skarbie!-Elizabeth szturchnęła swojego "męża", który natychmiast się poderwał. Usiadłam z tyłu a Eliza ,jak ją nazywaliśmy w skrócie, usiadła z przodu obok Alexa.
-No nareszcie wróciłyście-mruknął przecierając oczy i odpalając silnik auta.-Chcecie jeszcze gdzieś jechać?
-Zawieź mnie tatku do Świńskiego Łba. Umówiłam się tam z Harrym i resztą.-była trzecia a spotkanie z nimi miałam umówione na za pół godziny.

                              ..:: Świński Łeb ::..

W barze byłam przed czasem, więc mogłam spokojnie odpocząć po maratonie po sklepach z "mamą". Usiadłam przy pustym stoliku a obolałe nogi usadowiłam na krześle na przeciwko.. Byłam zmęczona, ale jakoś udało mi się wykrzesać trochę energii na spotkanie z przyjaciółmi. Cała piątka przyszła chwilę po mnie. Ginny i Luna usiadły na krzesłach obok mnie a Harry i Neville naprzeciwko nas. Tylko Ron nie miał gdzie usiąść.
-Mogłabyś wziąć te nogi?-spytał wskazując na moje stopy.
-Jestem padnięta. Przynieś sobie krzesło-powiedziałam pewnie. Dziewczyny zachichotały z miny rudzielca.
-Rozumiem, że twoje nogi są ważniejsze ode mnie?-wytknął język i poszedł po krzesło. Wrócił po chwili z potarganymi włosami i pomiętym ubraniem.
-Co ci się stało?-spytał Harry ledwo powstrzymując się od śmiechu. Reszta nie miała z tym problemu. Wybuchnęliśmy gromkim śmiechem-nawet Neville!- sprawiając, że Ron poczerwieniał jak jak jego włosy.
-Jakaś stara wiedźma zaatakowała mnie - mruknął i usiadł obok Nevilla.
-Trza było ją podrywać-wyszczerzyłam się a reszta wybuchnęła śmiechem-Dała ci chociaż adres?-kolejny wybuch śmiechu i tym razem i ja się zaśmiałam.
-Ha ha ha-zironizował Ron.
-Z ironią ci nie do twarzy złotko-uśmiechnęłam się uroczo z mieszaniną ironii i wstałam, gdyż przypomniałam sobie coś co już dawno chciałam sprawdzić.
-A ty gdzie?-spytała Ginny.
-Na północ i dalej. Idziesz ze mną?
-Jasne-wstała mówiąc do reszty, że zaraz wrócimy. Oni gadali w najlepsze na temat czegoś tam, nawet Luna i Neville rozmawiali ożywieni.
-A tak na serio to gdzie idziemy?-spytała Ginny kiedy stałyśmy na zewnątrz baru od magicznej strony.
-Szukamy leku na głupotę dla twojego brata.
-Jemu to już chyba nic nie pomoże.-zachichotała.-Dzisiaj masz chyba dobry dzień-powiedziała po chwili ciszy.
-Hmm czemu tak sądzisz?-zapytałam zaintrygowana jej stwierdzeniem.
-Bo jesteś ironiczna bardziej niż zwykle-wytknęła język w moją stronę a ja mruknęłam coś co miało znaczyć wypchaj się ale w mniej kulturalnej wersji.-A teraz mi powiesz czego szukamy?
-Sztucznych ognii, ale z tym to do twoich braci pójdziemy-zaczęłam wyliczać-Pewnych butów, nową różdżkę, kilka składników na eliksiry i z dwie ciekawe książki o trupach.
-Nie pytam po co ci te książki-wzdrygnęła się na samą myśl o nich-A co się stało ze starą różdżką?
-Powiem tak: świetnie się sprawdzała dopóki mój kuzyn nie dorwał się do niej i nie podpalił jej twierdząc, że to świeczka-mruknęłam kłamiąc jak z nut. Tak naprawdę połamałam ją podczas ucieczki.
-Mówiłam ci że masz dziwną rodzinę?-zapytała.
-Nie, ale to normalna reakcja.-uśmiechnęłam się delikatnie.
Pokątna tętniła życiem jak nigdy. Po wygranej bitwie i śmierci Voldemorta wszyscy wrócili mieszkańcy i sprzedawcy wrócili na nią. Poza tym rozrosła się o kilkanaście domów i sklepów.Kupiłyśmy praktycznie wszystko poza sztucznymi ogniami, więc udałyśmy się do sklepu bliźniaków Weasley. Kiedy wszyscy myśleli, że Fred zginął, udało mi się go przywrócić do życia. A jak? Tego też dowiecie się później. Oczywiście Fred wiedział co zrobiłam, ale wymusiłam na nim aby nikomu nie pisnął ani słówka, co jak na razie idzie mu świetnie.
-Czołem bliźniaki!-krzyknęłam od progu.
-Witamy piękne panienki..-zaczął Georg kiedy stanęli przed nami a Fred dokończył za niego:
-.. w naszym cudnym sklepie-uśmiechnęli się radośnie.
-Tak tak-zachichotałyśmy.
-Potrzebuję rzeczy z tej listy-podałam im spory zwitek-Da się zrobić?
-Da, jasne że da!-wykrzyknęli uradowani a z każdym przeczytanym słowem ich uśmiech poszerzał się.-Hermiono!
-Bliźniaki!-krzyknęłam rozbawiona.
-Jesteśmy z ciebie dumni!-uściskali mnie i pobiegli po potrzebne mi rzeczy.
-Mówiłaś, że potrzebujesz tylko sztucznych ogni-powiedziała do mnie Ginny.
-A reszta to tak przy okazji-wyszczerzyłam się.
Odebrałam zakupy z rąk bliźniaków, zapłaciłam i  wysłałam wszystko do mojego pokoju za pomocą jednego prostego zaklęcia, które wypowiedziała Ginny.
-No to teraz różdżka?-spytała.
-Chyba że chcesz coś sobie kupić.
-Niee. Nie mam ochoty niczego sobie kupować.
-Spoko.-wiedziałam co chciała przez to powiedzieć, więc nie drążyłam tego tematu.-Dobryy!-krzyknęłam wchodząc do sklepu Olivandera.
-HA! Hermiona Granger! Jak miło panienkę widzieć.

Prolog



"Ponoć świat jest teatrem, kruchym jak lodu tafle, życie kameralnym spektaklem, miłość jak hochsztapler"

Oboje zagubili się w swoich rolach..
Pogubili się w swoich czynach...
Brnąc dalej zaparcie..
Nie zważając na odchodzących widzów..
Oboje grają niestrudzeni
Oszukując innych
Oszukując siebie
Świat im teatrem
Oni aktorami
A ludzie ich otaczający
-tandetną podróbą widza
Komedia dramat-nic im nie straszne
A swoje role nadal grają uparcie
I choćby coś się zmieniło
Choćby scena czy scenariusz
Oni nadal będą grać
Oszukując innych
Oszukując siebie
By wygrać z życiem

"Zawsze wszystko się udaje
Każdy świetnym jest aktorem
Tylko nikt nie wie, że od dawna
Wszystko z góry ustalone..."

Oszukała mnie.
Grała.
Kłamała.
I odeszła.
Porzuciła.
W imię "Wyższego Dobra".
Kochałem ją.
Mimo kłamstw.
Mimo gry.
Mimo wszystko.
Ale odeszła zostawiając samego.
Ale gdybyśmy mogli być kimś innym.
Grać inne role.
Może by..
Tak.
To by było coś.

"Życie nie jest romansem, przedstawieniem w teatrze czy działalnością - lecz trudną sytuacją."- George Santayana

Oszkał mnie.
Grał.
Kłamał.
I odszedł.
Porzucił.
Nie zatrzymałam Go.
Kochałam Go.
Mimo kłamstw.
Mimo gry.
Mimo wszystko.
Ale odszedł zostawiając mnie samą.
Ale gdybyśmy mogli być kimś innym.
Grać inne role.
Może by..
Tak.
To by było coś.